Zanzibar – praktyczny poradnik od A do Z

Dziś wrzucam kilka informacji z mojego ostatniego wyjazdu oraz kadry, którymi mam nadzieję Was zainteresuję. Zanzibar jest piękny, ciepły, niesamowicie interesujący, absolutnie nie jest za to zalany turystami jak to niektórzy określają (choć fakt, należy wiedzieć gdzie jechać, by odpocząć). Uśmiechnięci ludzie zachęcają do kontaktu, wachlarz atrakcji i możliwości wypoczynku jest tu bardzo szeroki, choć ja szczerze polecam po prostu wsłuchać się w rytm swoich potrzeb i dać sobie trochę czasu na robienie kompletnie niczego. Porozmawiajcie z mieszkańcami miasteczka, pouczcie dzieciaki angielskiego, wykupcie wycieczkę od lokalnych – nie Europejczyków, którzy wyczuli biznes w tym raczkującym pod kątem zarobkowym kraju. Kupcie wodę i awokado w sklepiku z dykty i blachy, a przede wszystkim – bawcie się najlepiej jak potraficie 🙂

Resizer_16134095617431

Resizer_161340969531112

Alkohol na lotnisku i w bagażu – to nieprawda, że na Zanzibar nie można go wwozić (jak podają niektórzy blogerzy…). Jasne że można. Konkretnie 1 litr na osobę w przypadku zakupionego na lotnisku. Oczywiście jeśli mówimy o bagażu podręcznym. Do luku możecie nadać z torbą o wiele więcej. Zakupy polecam poczynić na lotnisku w Doha – o ile to właśnie tam macie przesiadkę. Przykładowe ceny to 3 litry Jim Beam za cenę 42,99 USD. Na miejscu alkohol dostępny jest praktycznie w każdym beach barze i będziecie mieć do wyboru czyste wódki, whisky, wina, piwa, likiery, a nawet tutejszy bimber.

Apteki – są dość wielobranżowe.  W Stone Town znalezienie ich to nie problem, ale w mniejszych miejscowościach albo nie ma w ogóle, albo jest jedna, funkcjonująca jednocześnie jako drogeria i sklep z karmą dla zwierząt. Przy dobrych wiatrach sprzedawca podpowie Wam jaki lek wybrać na konkretne obrażenia.

ATM – bankomaty to nie jest rzecz trywialna na wyspie. Są oczywiście w mieście, w miasteczkach się jedynie zdarzają. W Jambiani nie znajdziecie, w Paje 4, z czego 1 w naprawie, 2 puste – bez gotówki. Za wypłatę pieniędzy kartą Revolut w czwartym bankomacie zapłaciłam 17 500 TZS prowizji. W innych to ok. 11 000.

Atrakcje dodatkowe – dla mnie absolutnym must have były warsztaty kulinarne. Za 6 godzin żmudnego gotowania 6 dań od podstaw zapłaciłam 40 dolarów. Cena wyjściowa jaką mi podano to 75 dolarów więc i tak jestem dumna z utargowanej zniżki 🙂

Auta – wypożyczamy na lotnisku, oddajemy w dowolnym miejscu np. Paje. Cena to min. 25 dolarów na dzień plus koszt wyrobienia pozwolenia na prowadzenie samochodu, wydawanego na podstawie Waszego polskiego prawa jazdy. Załatwia je firma wynajmująca.

Resizer_161340969531113

Barber – w niektórych wioskach jest ich więcej niż sklepów:)

Bezpieczeństwo w tłumie – jest bardzo ok, ale w uliczki Stone Town pakujcie się w ciągu dnia, a nie w nocy po imprezie.

Buty do wody – serdecznie polecam zabrać. Pisze to ta, co nie zabrała, stopę rozwaliła, rana jej zaropiała i nie mogła chodzić. Może się wydawać, że przy odpływach przejdziemy w głąb wody po twardych skałkach i piasku, ale w niektórych obszarach jest on miałki i stopa się będzie Wam zapadać. A w piasku kryją się ustawione na sztorc, ostre muszle, kamienie itp.

Ceny – nie jest drogo. Są to raczej uśrednione ceny polskie, a noclegi zdarzają się tańsze niż nad Bałtykiem. Ja za bungalow w pierwszej linii, ze śniadaniem, płaciłam 37 USD za dwie osoby.

Ciepłe ubrania – mimo wszelkich zapewnień, że nie są one potrzebne miałam nosa – po tygodniu siedzenia w ciepełku ciało się przyzwyczaja i w nocy najzwyczajniej można pomyśleć o długim rękawku – zwłaszcza w pierwszej linii brzegowej. Mi życie uratowały leginsy i narzuta.

Deszcze – co prawda ja w porę deszczową na Zanzibarze nie byłam, ale padało kilka dni podczas mojego wyjazdu i muszę powiedzieć, że to wygląda naprawdę poważnie.

Glony – jakiś as ostatnio wypisał na jednym z portali dot. Zanzi, że plaża w Jambiani jest wstrętna, bo są glony. Po pierwsze są glony, bo można tu zaobserwować niesamowicie ciekawy proces ich naturalnej, ręcznej uprawy. Wodorosty mają swoje farmy, rosną na sznurkach, na patyczkach, w grządkach, są ręcznie zbierane, suszone, a następnie sprzedawane w tutejszym skupie. Niektórzy sami zawożą je na targ do Stone Town i tam sprzedają za ok. 1,50 pln za kilogram. Glony trafiają np. do mydełek, które mają ponoć działać jak antyoksydant. Można je jeść, albo nacierać się nimi po poparzeniu słonecznym. Nie zmienia to faktu, że glony nie rosną wszędzie, co możecie zobaczyć na moich zdjęciach. Wystarczy przejść kawałek dalej i już możecie robić rajskie zdjęcia 🙂

Kantor – pieniądze najlepiej wymienić na lotnisku choć możecie również w miejscowych sklepach. Weźcie duży portfel bo wymiana ok. pięciuset dolarów da Wam w efekcie gruby plik banknotów. Tak gruby, że siedzący w okienku pracownik do każdej transakcji dodaje dużą recepturkę na związanie szylingów. Co ważne, kantor jest zlokalizowany przy bramie wyjścia, po przylocie na wyspę. Wracając do Polski nie wymienicie szylingów na dolary więc mądrze zaplanujcie wydatki.

Imprezy – ależ są i to jakie! Przynajmniej w Paje i Jambiani jest ich bardzo dużo, praktycznie codziennie coś się dzieje. Na niektóre nie ma płatnego wstępu, na inne ok. 10 000 szylingów. Znajdziecie tu lokalne party, ukryte za bramą, z barem za kratą i ogromnymi głośnikami z jeszcze więcej przesadzonym basem. A ich muzykę kocham. Znajdziecie tu też techno z Niemiec i Ibizy grane przez prawdziwych wyjadaczy.

Jambiani – jeśli macie wybrać to właśnie to miasteczko, absolutnie nie Paje. Chyba, że marzycie o Pilipili 2. Paje jest głośne, imprezowe, drogie. W Jambiani można poznać tutejszych surferów, odpocząć, wyskoczyć na kite, zbliżyć się do natury. My postawiliśmy na bungalowy w Jambiani w pierwszej linii brzegowej. Cudny wiatr dzięki któremu powietrze nie było ciężkie i duszące, nie było dzięki temu natarczywych komarów, a bliskość fal przyjemnie budził rano.

Resizer_161340969531125

Jedzenie – pyszne. Ale o tym później.

Karma dla zwierzaków – jeśli zabieracie ze sobą pupila lub chcecie dokarmiać psiaki spacerujące po plaży, nie warto zaopatrywać się w zapasy puszek w Polsce. Na miejscu znajdziecie je we wspomnianych aptekach, a nawet w specjalnych sklepach, gdzie zakupić można też kojce, smycze, podstawowe leki dla zwierzaków itp.

Komary i Mugga – jeśli planujecie wyjazd w okresie gdy zaczyna najbardziej wiać (a więc panują najlepsze warunki do uprawiania sportów wodnych jak kitesurfing) to komarów nie zobaczycie. Zwłaszcza mieszkając w bungalowach zlokalizowanych w pierwszej linii brzegowej. Mogą zdarzyć się pojedyncze sztuki w głębi miasta, ale nie szalałabym z przywożeniem tu ogromnych ilości repelentów (chyba, że planujecie podróż w czasie pory deszczowej). Niestety, komary są też w Stone Town.

Resizer_16134096953117

Kremy do opalania – warto zabrać ze sobą filtr 50 oraz 30. Ja dodatkowo zabieram małą tubę z filtrem 100 by smarować bardzo wrażliwe miejsca. Przez tydzień w 2 osoby zużyjecie tubę kremu o pojemności 200 ml.

Loty – kombinowanie z lotami na własną rękę się bardzo opłaca. Qatar Emirates z przystankiem w Doha to koszt 2 675,54 pln w dwie strony dla jednej osoby. W sumie jesteście w drodze ok. 13 godzin. Najpierw lecicie z Polski do Doha ok. 5 godzin, następnie czeka Was 2 godziny oczekiwaniach na przesiadkę, a końcowych lot na wyspę trwa 6 godzin.

Łapówki – nie daliśmy jej nikomu. Policjanci w miasteczkach są mili, to nie typowi służbiści. Nie zatrzymywali nas gdy jeździliśmy na skuterze. Natomiast dziwna i dość stresująca sytuacja zaszła na lotnisko przy odlocie. Mianowicie miałam ze sobą dwa patyczki które wyjątkowo przypadły mi do gustu. Przy odprawie policjant zaczął wydziwiać, że muszę mu pokazać… pozwolenie na wywóz patyczków. Bo on nie ma pewności czy ja nie chcę z robić z nimi „czegoś złego”. Według moich kompanów chciał w łapkę. Koniec końców, po skonfiskowaniu gałązek, drugi policjant podszedł i je nam oddał.

Maseczki – nikt ich nie nosi.

Napięcie – szczoteczki elektryczne mają prawo odmówić ładowania się, a suszarki powiewać jedynie zimnym powietrzem. Tu napięcie jest tak niestabilne, że wpływa na oświetlenie w bungalowach i Wasze ładowarki do telefonów. Bezpieczniej podpiąć laptop pod ładowanie, a następnie kablem komórkę.

Niezbędniki w kosmetyczce – dla mnie to pęseta niezbędna do wyjmowania muszelek ze stóp (jeśli stanie Wam siec krzywda), oczywiście krem do opalania, rozświetlacz zamiast tradycyjnego make upu, mokre chusteczki, mały płyn do dezynfekcji i olejek do włosów, który przydaje się przy dużym wietrze i zapobiega kołtunom. A i leki. Te pomagające mi przy moich alergiach – w tym na zbyt mocne słońce, czyli wapno i antyalergiczne. Na przeziębienia, gdyż mam tendencje do złego reagowania na klimatyzację i wiatraki. Najważniejsze są leki na Wasze brzuchy. Polecam Nifuroksazyd i Enterol.

Resizer_16134096953119

Noclegi – na booking.com jest cała masa obiektów, ale nie wszystkie więc warto poszukać na miejscu jakieś promocji. Większość obiektów oferuje śniadanie w cenie – kawa/herbata, pączek mandazi/tost, naleśnik, owoce, sok, dodatki. Ośrodki prowadzone przez ludzi z Europy są czystsze, lepiej ogarnięte, standard jest wyraźnie wyższy niż u lokalnych. Ale u lokalnych o wiele lepszy klimat. Nas zabierali ze sobą na imprezy dla tutejszych i pomagali w różnych kwestiach.

Papierosy – są sprzedawane w beach barach, ale nie ma za to wkładów heets. Zdarzyło się nam również wejść w Paje do marketu i tam też się znalazły w niewygórowanych cenach – po ok. 6 000 TZS za paczkę – czyli taniej niż w Polsce. Na miejscu Marlboro, Winstony i inne, popularne marki.

Piwo – Ndova, Safari czy Kilimanjaro – typowe piwka dostępne praktycznie wszędzie. Zazwyczaj lekkie lagery. W hotelach w cenie po 6 – 8 000 TZS, w sklepach po ok. 2 000.

Pływanie z delfinami – jestem zdecydowanym przeciwnikiem wykorzystywania zwierzaków dla naszej rozrywki a niestety tak to tu czasem wygląda. Zniesmaczona znajoma zrelacjonowała mi to następująco: „o określonej godzinie uzbrojone w silnik łodzie otaczają wręcz rodziny delfinów i wrzucają turystów do wody”. My popłynęliśmy katamaranem, o sile wiatru, delfinów nie spotkaliśmy (i trudno), za to mijała nas rodzina latających ryb.

Pozwolenie na prowadzenie – dotyczy skuterów, aut i motocykli. Możecie zrobić w Stone Town. Jeśli nie i zdecydujecie się już np. w Jambiani, to organizator Waszego transportu i pozwolenia może krzyknąć 17 albo i 20 USD za papierek podpierając się tym, że musi specjalnie do miasta jechać. Tymczasem papierek realnie kosztuje 13 000 szylingów co macie wypisanie na dokumencie, czyli zdecydowanie nie 20 dolarów. Także tego…

Resizer_161340969531110 Resizer_161340969531111

Pranie – tu poszaleli. Nie płacicie np. jak w Azji, parę groszy za kilogram, a… osobno za każdą rzecz. Za spodnie ok. 3 000, za bieliznę 500 szylingów. T -shirty to 1 000 TSH, bluzy 2 500. Zastanówcie się nad praniem ręcznymi zwłaszcza, gdy macie ze sobą brudzącego się brzdąca. Mydło do prania do kupienia w lokalnych kramach.

Prezenty dla dzieciaków – nie słodycze, a ubranka dla chłopców (dziewczynki chodzą w tradycyjnych strojach), do tego piłki do nogi, odblaski na noc – gdyż ciężko zauważyć kogokolwiek na poboczu – oraz zabawki.

Przejściówki – konieczne. Hotele są dostosowane do europejskich standardów, ale w bungalowach musicie mieć ze sobą brytyjskie przejściówki. W domkach od 1 do 4 gniazdek, w tym czasem jedno znajdziecie na zewnątrz.

Psy – coraz więcej turystów przywozi swoje zwierzaki ze sobą. Ciężko mi stwierdzić czy taka podróż nie jest dla nich zbyt uciążliwa, plus inna flora bakteryjna zastana na miejscu (człowiek powie co go boli, zwierzę przecież nie). Nie zmienia to faktu że jak już się pojawią, inne psy plażowe je tolerują i witają z radością.

Rowery – świetnie się nimi przejechać po płaskiej plaży. Cena to maks. 10 USD na dzień, gdy wynajmujecie w beach barze. W miasteczku będzie już taniej. My płaciliśmy od 10 do 15 000 TZS. Znajdzie się nawet i fat bike.

Sanktuarium motyli – nie ujęło mnie tak, jak sanktuarium żółwi, ale zawsze miło pomyśleć że kwotą 12 000 TZS przyczyniłam się do ratowania zwierzaków. Taka atrakcja trwa z 15 minut, kończy się w namiocie czy terrarium, gdzie możecie zobaczyć garstkę motyli.

Resizer_161340969531128

Sanktuarium żółwi – piękna sprawa. Zamiast na patelnie rybaków, żółwie trafiają w ręce pracowników placówki. Ci pomagają im się rozmnażać, dojść do siebie, a nade wszystko – przeżyć. Zobaczycie tu różne gatunki żółwi, zarówno maleńkie bobasy jak i ważących kilkadziesiąt kilogramów, żółwich weteranów dożywających nawet 100 lat. Plus pytony, warany, czy ryby mleczne – chanosy. Wstęp 20 000 TZH. Co ważne, na Zanzibarze traficie na inne „sanktuaria”, np. takie, gdzie z żółwiami możecie się również kąpać. Ja tego nie polecam, gdyż zwierzaki taplają się w wodzie rozmieszanej z kremami do opalania, co nie przyczynia się do poprawy ich kondycji.

Skutery – te wynajmiecie maks. za 25 USD na dzień na okres jednego dnia. Dość drogo, polecam więc poszperać i nawiązać kontakt z lokalną firmą wypożyczającą jednoślady. Teoretycznie za wynajem na okres powyżej tygodnia zapłacicie 15 USD na dobę, poniżej – 17 USD. Doliczcie też koszt wyrobienia pozwolenia na prowadzenie, wydawanego na podstawie Waszego polskiego prawa jazdy. Zrobi to dla Was firma wynajmująca. Ja powiedziałam, że dam 15 USD za jeden dzień i tak zapłaciłam, więc da się taniej.

Stone Town – świetne miasto. Jeśli chcecie je tylko zwiedzać typowo turystycznie zaszyjcie się na trzy dni w centrum przed wylotem. Tu też zakupicie najtańsze wycieczki. Natomiast jeśli chcecie naprawdę poczuć klimat, poznać ludzi, afrykański jazz, lokalne imprezy, festiwale krzewiące kulturę to potrzebujecie jednak o wiele więcej czasu. Sano centymetrowe jest do przejścia z buta, liczymy, wąskimi uliczkami. Uważajcie na rowerzystów bez hamulców oraz liczne skutery i motocykle. Rowerzyści wydają ustami różne dźwięki by pieszy usunął się z drogi więc się nie zdziwcie – zwłaszcza kobiety, bo brzmi jak takie prostackie podrywanie. Zmotoryzowaną zatrąbią.

Taśmy na lotnisku – oczywiście że są. Jest też tabliczka z zakazem dawania tipów. Jest czysto, dość azjatycko, ale w porządku. Bagaż czekał na lotnisku naszykowany zanim wysiadłam z samolotu. Tam też kupicie kartę do telefonu.

Taxi z lotniska do Jambiani – (kilkadziesiąt kilometrów i prawie godzina jazdy) taksówkarze podają cenę 60 dolarów za 3 osoby z quiverami. My ją stargowaliśmy do 35 USD. Z Jambiani do Paje (7 km) zapłacicie 10 – 15 000 TZS. Z Jambiani znów na lotnisko dałam jedynie 25 USD.

Temperatury – w styczniu i lutym ok. 30 stopni w ciągu dnia, trochę chłodniej w nocy. Słońce bardzo mocno grzeje.

Testy – by dostać się na Zanzibar nie trzeba robić testów, nie zatrzymują na kwarantannę. Jedynie po wylądowaniu na lotnisku mierzą temperaturę każdego z osobna.

Transport – najprościej taksówką, ale nie warto zamawiać jej przez obiekt, w którym śpimy bo wyjdzie dużo drożej. Dala dala – tak jeżdżą lokalni. Nie ma rozkładu jazdy, za 400 szylingów przejedziecie z 5, czasem 10 km. Jak będzie miejsce.

Waluta – spotkałam asów, którzy bez większego namyślenia zaopatrują się w EURO pewni, że kupią tutaj wszystko. Owszem, kupią, ale później na zakupach itp. przepłacą. Podobnie jak ci, którzy płacą w USD. Ja osobiście polecam wypłacić odpowiednią dla nas sumę w USD, by na lotnisku wymienić je na tanzańskie szylingi. Bardzo często ceny podawane w dolarach są zawyżone, a w szylingach zapłacicie mniej. Zasada ta tyczy się często hotelowych barów, ale już za sam nocleg płaci się dolarami.

WI-FI i internet np. do pracy zdalnej – gdybym ja to wiedziała, jak świetnie śmiga wi-fi w każdym ośrodku… No ale nie wiedziałam i za 30 USD zakupiłam sobie miesięczną kartę z 20 GB już na lotnisku. Przez tydzień średnio wykorzystywałam ok. 40 MB. Postawiłam na firmę Zantel. Możecie również zakupić mniejszą ilość GB, albo tylko na np. tydzień czasu.

Wiza – do zrobienia online, na okres 3 miesięcy, koszt 50 USD. Nie do obejścia. https://eservices.immigration.go.tz/

Resizer_161340969531126