Filipiny – słowniczek kulinarny

Na Filipinach trafiamy w lukę – między kolejnymi katastrofami dotykającymi ten kraj. Dwa tygodnie po tajfunie Phanfone, kilka dni przed wybuchem wulkanu. Taal mijamy podczas podróży autokarem na nocny prom, z Manilii na wyspę Borocay.

To najtrudniejszy kraj przez jaki podróżowałam do tej pory i to wyjątkowo nie z powodu bariery językowej, która jest w Azji atrakcją wręcz nieodzowną. Z początku ciężko mi dobrze zjeść, a dotarcie do najważniejszych, tutejszych, wegetariańskich smaków zajmuje tygodnie. Trud się opłaca ale trzeba być upartym i cierpliwie szukać, bo Filipiny kulinarnie stoją mięsem – kurczakiem i wieprzem głównie.

To nie jest też kraj dla wygodnickich, przyzwyczajonych do podróżowania z walizką na kółkach. My – mimo możliwości zabrania ponad dwudziestokilogramowego bagażu do luku samolotu i podręcznej walizki, decydujemy się na lekkie, wygodne plecaki. Każdy cały czas nosi ze sobą od 5 do 8 kilogramów najpotrzebniejszych rzeczy, które przez kilka tygodni będą stale rozpakowywane i pakowane z powrotem w kolejnych hostelach i bungalowach. Cel główny to El Nido, ale po drodze spędzamy trochę czasu w chińskim Pekinie, tajskim Bangkoku, potem już filipińskiej stolicy Manilii, na Borocay, w Moalboal, Puero Princess, na Palwanie… Przemieszczamy się dużo, ale najciekawsze podróże odbywamy lądem, lokalnymi środkami transportu oraz oczywiście na skuterach.

IMG_20200114_102128_917

Filipińczycy, tak różni od Tajów, Wietnamczyków czy Kambodżańczyków są najserdeczniejszym i najmilszym narodem świata. Ciężko mi z początku w tą bezinteresowną dobroć serca zaufać, bo nauczona jestem kompletnie innego wzorca zachowań. Na co dzień widzę ludzi sztywnych, zamkniętych, ograniczonych pewnymi zasadami kulturowymi. Tu, każdy chce ci pomóc, doradzić, poprowadzi cię do dworca autobusowego i wskaże drogę do najładniejszego miejsca w okolicy. Mimo tego odradzam Filipiny na pierwszą przygodę z Azją. Na początek lepiej wybrać Tajlandię która jest łatwiejsza do podróżowania.

Plusów Filipin jest dużo, ale nie mniej minusów. Tylko tu, przed wejściem do galerii handlowej przeszukuje Cię wojsko. Twoją taksówkę policjanci oglądają zaczynając od podwozia i używając do tego lusterek. Wojskowi stoją na granicach małych miejscowości dzierżąc w dłoniach M16. No i jestem z nich najwyższa, najwyraźniej zasługując tym samym na wdzięczne określenia „Tall women” i „Big lady” 🙂 Nie oczekuj spłuczek, bo często w knajpach zamiast nich stoi wiadro z wodą. Ale spokojnie, nie korzystasz tyle bo pocisz się zawsze, a Twoje ciuchy trącają wilgocią. Zwierzęta są wychudzone i zaniedbane, panuje za to koguciany fetysz dzięki któremu te głośne zwierzęta pieją bezkarnie seriami od czwartej rano. Ludzie mieszkają w lepiankach, domkach z blachy ocynowanej, chatkach z dachem ze śmieci i liści palm, ale też w domkach jednorodzinnych, a nawet osiedlowych blokach. To zależy od regionu. Łączy ich zazwyczaj pewien brak estetyki i niedbałość o higienę. Ciężko dziwić się takiej postawie, gdy co rusz ich otoczenie niszczone jest przez kolejny tajfun, słupy elektryczne pogięte, drogi niszczone, domy rozwalane. Tam, gdzie już pojawił się pieniądz widać mocne rozbestwienie, a turystę traktuje się jak maszynkę do zarabiania pieniędzy. Dlatego polecam przecieranie szlaków po swojemu i rozsądne korzystanie z przewodników z atrakcjami turystycznymi. Poniżej podrzucam Wam kilka tipów, czyli co i po ile zjeść. Enjoy!

 

Banana turon – pyszne, słodkie banany owinięte cienkim, pszennym ciastem naleśnikowym i usmażone na głębokim tłuszczu. Często obtoczone w cukrze. Cena za jeden 5 pesos.

Bihon guisado (kluski) – makaron ryżowy smażony w sosie z warzywami. Delikatniejszy w smaku niż Pancit sun yat sen.

Buco – to znaczy kokos ;]

Calamansi – klasyczny filipiński dodatek. I się nie dziwię. Te maleńkie, wyglądające jak limonki cytrusy to połączenie mandarynki i limonki. Są pyszne, bardzo esencjonalne i ładnie podbijają smaki zup czy makaronów. Cena na rynku to 5 pesos za 3 sztuki.

Chao long – przepyszna filipińska zupa z Palawanu, podawana z pszennym makaronem, w czystej wersji bądź z czerwoną pastą. Często podawana z bagietką czosnkową lub serową, niestety, jak to tu bywa, nie jest ona typową francuską bagietką a raczej słodkim miksem bułki do hot doga i hamburgera.

Chipsy o smaku solonego jajca – bardzo lubię ale jedynie marki Lay’s. Paczka kosztuje ok. 80 pesos a jej zawartość smakuje jak chipsy obsypane wędzonym, sproszkowanym jajkiem.

Cobra – energy drink. Przesłodzona i niegazowana wersja Red bulla za parę groszy. Budzi jak mało co.

Egg pie – absolutny sztos. Podawany na cieście w stylu kruchym przysmak. do złudzenia przypominający kanaryjski flan. Jest też w opcji z kokosem czy jabłkiem. Za całe ciasto czyli 8 kawałków zapłacimy ok. 170 pesos.

Gary – najtańsza oferta obiadowa na filipińskich wyspach. Gospodyni gotuje kilka lub kilkanaście rodzajów potraw – zazwyczaj mięsnych – które wystawia w garnkach na specjalnym stoisku na sprzedaż. Porcje są dość małe, ale tanie – cena to ok. 25 pesos za porcję więc warto spróbować kilka dań. Niektóre gary są podgrzewane, inne nie, więc ugotowane potrawy po kilku godzinach są zwyczajnie zimne. Ja nie byłam osobiście fanem tego typu stołowania się.

Ginataang Kalabasa – dynia i jej odmiany ugotowane w mleku kokosowym. Dobry dodatek np. do omleta serowego.

Jollibee – sieciówka, mająca w swej ofercie zarówno lody jak i smażonego kurczaka z ryżem czy spaghetti smakujące jak makaron z ketchupem. Niedroga.

Kokos – warto często sięgać po wodę z kokosa zwłaszcza, gdy są one trzymane w lodówkach. Cena za taki przysmak waha się w granicach od 30 do nawet 250 pesos. Na plaży Puka kokosy przypłynęły do nas na tratwie, dopiero co zebrane z pobliskiej wyspy i smakowały wybornie. Koszt 100 pesos.

Kukurydza – tak, oni też mają gotowaną kukurydzę z masłem i solą. Generalnie jest jej dość dużo na wyspach więc koszt takiego przysmaku nie jest wysoki – ok. 50 pesos.

Lumpia – rodzaj sajgonek ale nie z papieru ryżowego a ze skórki ciasta naleśnikowego. Cena za jedną waha się w granicach od 5 do 65 pesos i są one podawane zarówno na słodko, jak i wytrawnie, smażone i nie.

Mango float – cu do wny filipiński deser. Krakersy przekładane mlecznym kremem i plasterkami świeżego mango. Lepsza forma tiramisu.

Noodle – na Filipinach to zupa z makaronem, a nie sam makaron. Miejcie to na uwadze stołując się po knajpach. Ceny różne, porcje zazwyczaj ogromne. Średnio powinniśmy zapłacić ok. 80 pesos.

Pancit sun yat sen (kluski) – chiński pszenny makaron smażony z esencjonalnymi sosami i warzywami, podawany z calamansi.

Penoy i Pugo – przekąski – jaja i sery – smażone w głębokim tłuszczu i w panierce będącej odpowiednikiem tempury. Podawane z sosem sojowym albo na bazie octu.

Rum z Filipin – Cena butelki 0,7 l to ok. 100 pesos. Najpopularniejszy to Tanduay choć nie mój ulubiony. Pije się go zazwyczaj z colą bądź i sokiem z limonki.

Ryż – kilkanaście odmian tego przysmaku jest dostępnych na wyspach. Ceny w sklepach wahają się od 30 do 49 pesos za kilogram.

Saba Banana – smażone w karmelu banany na patyku. Za 2 sztuki zapłacimy 10 pesos.

San Miquel – pale pilsen czy w wersji light to najbardziej – prócz marki Red Horse – rozpowszechnione piwa. Za 300 ml zapłacimy w sklepie ok. 40 pesos.

Shake owocowy – pozycja obowiązkowa w czasie upałów. Zapłacimy za niego i 30 i 50 i 100 pesos, zależy od ilości turystów w danym miejscu.

Tortang talong – pyszny filipiński bakłażan rozkrojony i rozpłaszczony na patelni, zalany masą jajeczną z warzywami. Cena od 80 pesos.

Ube – fioletowy ziemniak, często służący za bazę słodkich wypieków. Pochrzyn skrzydlaty w sumie ziemniakiem nie jest ale przez Filipińczyków właśnie tak jest klasyfikowany. Wygląda jak jagody a smakuje totalnie nijako.

Wege wybrzeżem Portugalii!

Wyobraźcie sobie miejsce, w którym nontoperek powietrze pachnie solą, wiatr nieustannie smaga Cię po twarzy a fale są jak prąd morski – bo zdradliwie wdzierają się na brzeg w pogoni za Twoim kocyczkiem czy sprzętem elektronicznym (co mi się oczywiście zdarzyło)....

TK Maxx w końcu w moim mieście <3

Zawsze z chęcią przyjmuję zaproszenia na eventy promujące różne marki, a jeśli takie odbywają się w Kaliszu, tym bardziej jest mi miło sprawdzić co nowego słychać w rodzinnym mieście. Tydzień przerwy w wyjazdowych warsztatach kulinarnych zaowocował wizytą w nowo otwartym...